Jeszcze rok temu wszystkie swoje żale i smutki z powodu nieudanej randki topiłem w słodyczach. Nie były to wielkie ilości. Drobne, by po prostu poczuć coś słodkiego. Była to swojego rodzaju rekompensata. Jeden batonik, kawałek sernika czy kilka cukierków. Na pewien sposób, na krótką metę poprawiało mi to humor. Zauważyłem jednak, że właśnie gdzieś tak od kilkunastu miesięcy, słodycze nie są paliwem napędowym. Nie cieszą mnie w żaden sposób. Nie dostarczają przyjemności, jak dawniej. Sam nie wiem, dlaczego tak się to zmieniło.
Kiedyś słodycze to była taka chwila zapomnienia od codzienności. Jestem zadowolony, że nie muszę sobie poprawiać nastroju słodyczami. Powróciły za to momenty, w których płaczę z samotności. To jest takie katharsis. Martwi mnie to, bo oznacza mniej więcej to, że potrzeba bliskości jest jeszcze większa niż przeciętnie. Czyżbym się do niczego nie nadawał? Ani na jednorazowy seks, bo boję się zarażenia chorobami, ani na sponsoring. Jedyny ratunek to stworzenie monogamicznego związku.
Ale kto dzisiaj szuka czegoś takiego. Jestem blisko trzydziestki, a nic do tej pory nie osiągnąłem upragnionego efektu w życiu uczuciowym. Gdy popatrzę na innych gejów z mojego rocznika, to niektórzy mają większy przebieg niż kilkunastoletnie samochody lub znaleźli Tego Jedynego. U mnie nadal posucha. Nie mam motywacji do realizowania swojego hobby. Brakuje mi podstawowych elementów z piramidy potrzeb człowieka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz